Jest życie poza Myslovitz

16 stycznia 2009

Drukuj artykuł
Kategoria:
Kultura i Edukacja

Jest tajemnicą poliszynela, że nie jesteśmy już od jakiegoś czasu takimi wielkimi kumplami, jak na początku. Ale skupiamy się na rzeczach, które nas łączą. Cały zespół jest pełen dobrych chęci. Nie możemy się doczekać, żeby wreszcie skończyć przygotowania do koncertów i zacząć pracę nad nowymi rzeczami - mówią Przemek Myszor i Wojtek Powaga, gitarzyści Myslovitz w rozmowie z Marcinem Babko.

Jest tajemnicą poliszynela, że nie jesteśmy już od jakiegoś czasu takimi wielkimi kumplami, jak na początku. Ale skupiamy się na rzeczach, które nas łączą. Cały zespół jest pełen dobrych chęci. Nie możemy się doczekać, żeby wreszcie skończyć przygotowania do koncertów i zacząć pracę nad nowymi rzeczami - mówią Przemek Myszor i Wojtek Powaga, gitarzyści Myslovitz w rozmowie z Marcinem Babko. Marcin Babko: Przez rok Myslovitz nie grał koncertów. Nie chcieliście tej przerwy? Wojtek Powaga: Byłem zły, bo postawiono mnie przed faktem dokonanym. Mógłbym pomyśleć o korzyściach płynących z przerwy, ale nie tak, że przychodzi jedna osoba i mówi: będzie przerwa. W firmie, w której pracuje 10 osób. Sposób, w jaki nam to przedstawiono, nie pozwolił mi podejść do tego racjonalnie. Tak ma być i koniec. To nie była decyzja demokratyczna? Przemek Myszor: Nie. Artur to wymyślił [Rojek, wokalista Myslovitz - przyp. red.]. Rozmowy na ten temat nie było. Jest tajemnicą poliszynela, że nie jesteśmy już od jakiegoś czasu takimi wielkimi kumplami, jak na początku. Gramy razem, dajemy sobie radę i jest OK. Ale jest parę rzeczy, które nas dość mocno dzielą. I gdy nagle pada temat „przerwa na rok”, a w pierwszej wersji była na dwa lata, to pierwsze pytanie brzmi: dlaczego? A jeśli nie pada żadna satysfakcjonująca odpowiedź? Żaden z nas tej przerwy nie chciał. Przy układach, jakie były w zespole, ta decyzja była bardziej niż radykalna. Myśleliśmy: gdzie jest drugie dno? Przychodzi do ciebie twoja dziewczyna i mówi: rozstańmy się na rok. Normalny człowiek myśli wtedy: coś jest nie tak. Rozmawialiśmy, żeby to skończyć. Myśleliście o zmianie wokalisty? PM: To był taki moment, że zespół prawie się rozpadał. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Na przykład, żeby w tym czasie zrobić płytę bez niego. Oczywiście pod innym szyldem. Czy wcześniej w zespole była demokracja? PM: U nas cały czas jest demokracja. A fakty? Artur zdecydował o przerwie, wy jej nie chcieliście, ale przerwa była. PM: Każdy z nas mógłby to tak zrobić, powiedzieć, że w przyszłym roku nie może albo nie chce grać. Zespół musiałby się z tym zgodzić albo nas wyrzucić. Oczywiście frontmana trudniej wymienić niż gitarzystę czy perkusistę. W sumie nie ma co gdybać. Jesteśmy razem i dalej razem gramy. Pod naszymi piosenkami podpisujemy się wszyscy. Wiem, że większości dziennikarzy wydaje się, że pisze je tylko wokalista. Często nie zadają sobie trudu, żeby się zorientować. A w tym zespole tak nie jest. Wszyscy ciężko pracujemy i każdy element jest tak samo ważny. Bez kogokolwiek z nas nie byłoby Myslovitz. Ludziom z zewnątrz najczęściej z liderem kojarzy się frontman. W naszym zespole jest demokracja, nikt nie uważa Artura za lidera. Ani nikogo innego. Artur jest na przedzie, więc najbardziej rzuca się w oczy. Czy po przerwie układ sił w zespole się zmienił? PM: Układ zmienił się o tyle, że zaczynamy mówić sobie pewne rzeczy prosto w oczy. WP: Ja ma dość kłótni, kombinowania. Chciałbym, żebyśmy po prostu grali. PM: Generalnie w tej chwili skupiamy się na rzeczach, które nas łączą. Cały zespół jest pełen dobrych chęci. Nie możemy się doczekać, żeby wreszcie skończyć przygotowania do koncertów i zacząć pracę nad nowymi rzeczami. Właśnie mija 10 lat od wydania „Miłości w czasach popkultury", naszego przełomowego albumu. Dobrze by było nagrać coś równie ważnego. I dla ludzi, i dla nas przede wszystkim. Czy po tylu wewnętrznych konfliktach traktujecie jeszcze zespół twórczo, czy to tylko Wasza praca? PM: Myslovitz to nie jest zakład pracy. Ale gramy już kilkanaście lat, utrzymujemy się z tego. To nasza profesja. Przy każdym kroku trzeba brać to pod uwagę. Robimy to i z tego żyjemy. Ale to nie znaczy, że granie nie sprawia nam satysfakcji, że nie mamy już nic na scenie do powiedzenia. Wciąż rozumiemy się muzycznie. To jest najważniejsze. Kiedy zaczynaliśmy, muzyka była dla nas pasją, jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Dalej tak jest. Inaczej nie miałoby to sensu. To nie jest sklep z mięsem, gdzie możesz coś robić latami i mieć to w dupie. To jest jednak jakaś forma kreacji i tego się po prostu nie da zrobić bez zaangażowania. WP: Bywało tak, że kłóciliśmy się przed koncertem, ale na scenie dało się to wszystko odrzucić i grać razem. Uśmiechamy się do siebie - muzycznie. W muzyce nie ma kłótni. Gdybyśmy nasze problemy przenosili na scenę, to tego zespołu już by nie było. Czy przez ten rok brakowało Wam grania? PM: Najpierw myślałem, że będzie mi go strasznie brakowało. Ale nie było takiego dnia. Może dlatego, że mam rodzinę i ona pochłonęła całą moją uwagę i aktywność. Sam się trochę dziwiłem, że nie tęsknię. Teraz się cieszę, że znowu będziemy grali. Bo na pierwszej próbie Myslovitz znów dostałem dreszczy. Jakby mnie ktoś podłączył pod prąd. A już nie spodziewałem się czegoś takiego. WP: Ja myślałem, że oszaleję. Styczeń, luty, marzec bez grania, bez koncertów. Pierwsze trzy miesiące były straszne. Zrobiłem się zmierzły. Najbardziej odczuła to moja żona. Potem pochłonęła mnie budowa domu, przygotowania do wakacji. A po wakacjach było już No!No!No!. Teraz, kiedy na próbach Myslovitz ćwiczymy piosenki z pierwszych płyt i te nowsze - chcemy zmieniać repertuar podczas tras koncertowych - mam znów ten niesamowity dreszcz. Trudno to opisać. Ogromna radość z grania, ze wspólnego odczuwania melodii, hałasu, rytmu. Wiem, że nie jestem w tym osamotniony. Widzę, jaki ogromny potencjał drzemie w tych piosenkach i w tym zespole. Kiedyś, na początku, bardzo zazdrościliśmy zespołowi T. Love - graliśmy przed nimi dość często - ich sprawności i energii. Dziś nasza sprawność na scenie jest podobna. Gramy, jak... motory. To jest wspaniałe uczucie. No!No!No! to nowy zespół, który w tamtym roku założyliście w trójkę, razem z Tomkiem Makowieckim. Przygotowując się do przerwy z Myslovitz wiedzieliście już, że nie będziecie się nudzić? WP: Już wcześniej robiliśmy z Przemkiem różne rzeczy, m.in. muzykę filmową, która niestety z różnych powodów się w żadnym filmie nie znalazła. Podpisaliśmy cyrograf, że zawsze będziemy robić wszystko razem (śmiech). Przecież my nawet mieliśmy tę samą pierwszą gitarę: wiśniowy Aster Rock. Najpierw miał ją Przemek, potem komuś ją sprzedał, a jeszcze później ja ją kupiłem. I sprzedałem. Po latach nawet ścigaliśmy się, kto pierwszy ją znajdzie i odkupi. Ale do dziś jej nie odzyskaliśmy. PM: Z No!No!No! w tym roku to przypadek, bo mieliśmy inne plany. Ale życie, sam wiesz... W sumie bardzo dobrze się złożyło. Z Tomkiem Makowieckim dość dawno zaczęliśmy rozmawiać o wspólnej płycie. Ale każdy miał swoje rzeczy do nagrania: on solo, a my z Myslovitz. Zarezerwowałem na jesień 2007 studio u Marcina Borsa we Wrocławiu, bo chciałem nagrać kilka projektów, m.in. płytę solową. O Marcinie bardzo dobrze mówiła mi m.in. Kaśka Nosowska [Bors wyprodukował dwie ostatnie płyty Nosowskiej - przyp. red.]. Po jej opowieściach chciałem z nim współpracować. On wszystko robi inaczej. Ale jak jesteś otwarty, to jest OK. Zresztą tylko taka forma współpracy z producentem ma sens. WP: Czasem wydawało mi się, że za bardzo się wtrąca w aranże. Ale potem myślałem, że przecież w Myslovitz nigdy nie pracowaliśmy z producentem, którego byśmy słuchali. W Myslovitz producenci płyt zawsze realizowali tylko Wasze wizje. PM: Generalnie tak. A producent powinien mieć spojrzenie z zewnątrz. My patrzymy od środka. Każdy z nas ma takie dźwięki, które uwielbia. Grałeś je już tysiąc razy, ale wciąż je kochasz, są twoje. Grasz i mówisz: to jest to! A podchodzi człowiek z boku i mówi: mam wrażenie, że się powtarzasz. To trzeba zrobić inaczej. Musisz sobie pozwolić, żeby mu zaufać. Zacząć szukać gdzie indziej. Przy ostatniej płycie Myslovitz [„Happiness Is Easy” z 2006 r. - przyp. red.] producentem był Maciek Cieślak, ale tak naprawdę skończyło się na tym, że przez tydzień prób przearanżował z nami jakoś te piosenki i potem zniknął. Nie było go na nagraniach, czyli wtedy, kiedy trzeba podejmować najważniejsze decyzje w krótkiej chwili. Umówiliśmy się z Marcinem Borsem, że pociągnie nas w stronę totalnie inną niż Myslovitz. Wprowadził np. syntetyczne perkusje, których żaden z nas nie był fanem. Ale wiedzieliśmy, że jesteśmy u niego po to, żeby było inaczej. Sami byliśmy ciekawi efektu. Na płycie demo mieliśmy kilka numerów, które brzmiały jak Myslovitz, ale on je zmienił. W jednym powyrzucał mnóstwo rzeczy i wstawił swój bit techno. Pytamy: co dalej? Nic, to wszystko. My, przyzwyczajeni do tego, że w Myslovitz zarzucamy się różnymi partiami, melodyjkami, których po kilkadziesiąt staramy się upchać w jednej piosence. A on mówi: za gęsto, nie ma miejsca... Wiem, że po premierze będą porównania do Myslovitz, ale dla nas to nowa muzyka. Nie graliśmy wcześniej takich rzeczy. Takich gitar. Płyta No!No!No! ma ukazać się w marcu. Na ten rok zapowiadaliście też nowy album Myslovitz. Plan był taki, że w 2008 nie koncertujecie, ale jesienią spotykacie się i pracujecie nad nową płytą. PM: I spotkaliśmy się we wrześniu z Wojtkiem we Wrocławiu i zaczęliśmy nagrywać płytę No!No!No!. Artura nie było w kraju, i tak nic byśmy z Myslovitz nie zrobili. Myślę, że jesienią tego roku nagramy nowy album, ale nie wiem, czy w tym roku się ukaże. Mamy z Myslovitz mnóstwo koncertów zarezerwowanych na ten rok, prawie wszystkie weekendy. WP: Robimy teraz próby przed koncertami Myslovitz i myślimy nad nową piosenką, która będzie bonusem do reedycji „Miłości w czasach popkultury”, bo w tym roku mija 10 lat od wydania tej płyty. Tej nowej piosenki jeszcze nie mamy. Pewnie będzie tak, że ktoś przyniesie jakiś motyw na próbę i zaczniemy to robić. Albo numerów od razu będzie kilka, bo zaczniemy je robić z myślą o nowej płycie. Jedna z nich się nam najbardziej spodoba i zaczniemy nad nią pracować, i ona wejdzie na tę reedycję. Już nie mogę się doczekać tego momentu, kiedy zaczną powstawać nowe piosenki: burza mózgów, podniecenie, radość, świadomość, że możemy zrobić z melodią wszystko, bo jest zupełnie nowa. Ale na razie wracacie tylko na koncerty? PM: Będziemy robić obie rzeczy naraz. Ale płytę najpierw musimy przygotować i to trochę potrwa, więc będziemy obecni na koncertach. Ja też czekam, żebyśmy zaczęli robić nowy materiał. Na razie granie starych numerów jest fajne, ale po kilkunastu koncertach znowu może się zrobić mało inspirująco. Gdy pojawią się nowe piosenki, to pojawi się nowy entuzjazm, zwłaszcza na koncertach. Ale mamy mnóstwo starych dobrych piosenek i moglibyśmy program koncertów zmieniać co chwilę. A odkurzenie paru numerów albo niezagranie czasem piosenek sztandarowych jest megaodświeżające. Czy po doświadczeniach z No!No!No! chcielibyście nagrać nową płytę Myslovitz w inny sposób niż dotąd? PM: Tak, ale nie wiem, czy to będzie możliwe. W Myslovitz bardziej szlifujemy formę i mniej zostawiamy szans przypadkowi. W Myslovitz każdy chce być kierownikiem muzycznym. Każdy forsuje swoją ideę, w studiu moglibyśmy się zagryźć. To ma swoje zalety, choć czasem praca jest nerwowa. Do tej pory zresztą ta koncepcja dobrze się przecież sprawdzała. Producent nowej płyty Myslovitz musiałby mieć mocną osobowość, wielki autorytet i decydujący głos. Ale nie wiem, czy taką osobę znajdziemy. Czy liczycie na sukces płyty No!No!No!? PM: Nie wiem, czy No!No!No! odniesie sukces i nie jest to najważniejsze. Bo przekonaliśmy się z Wojtkiem, że możemy robić inne rzeczy, z innymi ludźmi. To samo Jacek czy Lala. Zobaczyliśmy, że jest życie poza Myslovitz.  Źródło: Gazeta Wyborcza

O Autorze

Redakcja

Inne posty tego autora

gazeta_myslowicka logo-tvmyslowice