Pozostałem sobą

04 stycznia 2009

Drukuj artykuł
Kategoria:
Kultura i Edukacja

Kilka razy usłyszałem pod swoim adresem „pedał, pedał”. Nie wiem skąd im to przyszło do głowy? W takich sytuacjach zawsze reaguję, potrafię się postawić. Mówię wprost: jeśli coś ci się nie podoba, możemy wyjść załatwić to inaczej

Kilka razy usłyszałem pod swoim adresem „pedał, pedał”. Nie wiem skąd im to przyszło do głowy? W takich sytuacjach zawsze reaguję, potrafię się postawić. Mówię wprost: jeśli coś ci się nie podoba, możemy wyjść załatwić to inaczej. Nie jestem i nigdy nie byłem człowiekiem konfliktowym, choć niestety czasami potrzebna jest stanowcza reakcja. Na szczęście z reguły wystarczą słowa. Rozmawia: Marcin Król Minął ponad rok odkąd Polska poznała Rafała „Tito” z Mysłowic. Fakt, że stałeś się znany odmienił twoje życie? Zaprzeczając, skłamałbym. W rzeczywistości program „You can Dance” otwarł mi wiele drzwi. Przy okazji sam się przekonałem, jak wielką siłę ma komercyjna telewizja. W moim przypadku dała możliwość robienia tego, co po prostu kocham robić. Otwarłem szkołę tańca, ale bynajmniej nie zamierzam na tym poprzestać. W planach mam dwie następne. Dostałem propozycję od koncernu Umbro, która chce stworzyć kolekcję dresów do tańca „Tito-Umbro”. Będą też perfumy: damska i męska linia zapachowa firmowana przeze mnie oraz komputerowa gra taneczna. Stworzyłem zespół Tito-Squad, mamy sporo występów, ludzie nas zapraszają, chcą nas oglądać. Zaczynam spełniać więc swoje marzenia. „Tito-mania” trwa w najlepsze? Czuję, że ludzie mi ufają, a ja nie chcę zawieść ich oczekiwań. Nie ma dla nich znaczenia, czy na występ przyjadę sam czy z zespołem. To fajne uczucie. Do tego ogromnie motywujące. Stałeś się człowiekiem zamożnym? Nie wiem, czy to jest dobre określenie. Tak, jak powiedziałem: popularność w dużej mierze pozwala mi realizować marzenia. Co nie jest równoznaczne z tym, że pieniądze wydaję. Przeciwnie, inwestują w siebie, pomagam rodzinie. Nie roztrwaniam ich, bo wiem jak trudno jest wielu ludziom je zarobić. Nie jest tak, że miałeś po prostu trochę fartu? Wystąpiłeś w pierwszej edycji „You can Dance”, która zrodziła kilka gwiazd. Program jest dalej popularny, ale gwiazd już nie „produkuje”. Nie sądzę, by było to zagrożenie dla samej produkcji, bo ile mi wiadomo stacja wykupiła licencję na trzy kolejne edycje. Gdyby nie wierzyli w powodzenie kontynuacji tego projektu, pewnie by się z niej wycofali. Ale co do tego, że każdemu kolejnemu uczestnikowi programu będzie trudniej, to się tobą zgodzę. Rzeczywiście, w kolejne edycje nie wykreowały specjalnie nowych osobowości, choć uczestnicy wciąż tańczą na bardzo wysokim poziomie. Słyszałem już opinie, że w pierwszej edycji była najlepiej dobrana, dopasowana do siebie ekipa: Gleba, Diana, Natalia Madejczyk i kilka innych fantastycznych osób. Mierząc tą miarą, rzeczywiście można powiedzieć, że byłem farciarzem dostając się do pierwszej edycji. To co wygaduje siedzący w Michał Piróg pomaga, mobilizuje, choć rzadko są to miłe komentarze, czy raczej dekoncentruje? Jakoś nie chciałbym usłyszeć, że jestem cieniasem, który zamiast udawać że tańczy powinien ugniatać kapustę. A już na pewno nie chciałbym żeby słyszały to miliony widzów siedzący przed telewizorami. Obciach. Jak tu się pokazać przed znajomymi? Na miejscu, nie wszystko do ciebie dociera – w blasku świateł, w natłoku emocji nie wszystko słyszysz. Dopiero, gdy ogląda się powtórkę w domowym zaciszu słyszy się więcej, bo wtedy emocje, o takiej przynajmniej skali już ci nie towarzyszą. Przyznam, że gdybym w studio wszystko słyszał, pewnie bym się zdenerwował i kto wie, może nawet zabrał Kindze Rusin mikrofon i pokusił się o jakąś ostrą ripostę. Tak naprawdę Michał w tym reality-show znajduje się na fajnym, komfortowym dla siebie miejscu. W końcu jest jurorem i to on ocenia, a my tańczymy. Zaś formuła programu wymaga, by jeden z oceniających był taką kosą, potrafił dowalić. Często jeździsz do stolicy. Nie męczy cię atmosfera „warszawki”? Czasem muszę być tam co weekend. Wracam wykończony. Kontrast pomiędzy ludźmi tam a tutaj jest ogromny. Warszawa męczy i to bardzo. Taki małpi gaj, kierat. Dużo w tym sztuczności. Ludzie jakby się wstydzili pokazać swoje prawdziwe, dobre oblicze. Wolą założyć maskę. Udają kogoś innego, żeby tylko zabłysnąć. Sława Ci nie przeszkadza? Nie, bo nie wzbudzam przecież histerii (śmiech). Staram się raczej myśleć inną kategorią: doceniania swojego talentu przez ludzi, którzy mnie rozpoznają. Daje mi to dodatkowy bodziec, który powoduje, że chcę się rozwijać i coraz lepiej tańczyć. Gorzej, gdy chcę wyjść do sklepu po bułki i zajmuje mi to dwie, trzy godziny, bo ktoś chce ze mną najzwyczajniej pogadać albo zrobić sobie zdjęcie. Ale nie dąsam się, nie udaję, że nagle gdzieś się spieszę. Zdaję sobie poza tym sprawę, że to jest w części cena bycia znanym. A gdy już faktycznie muszę gdzieś dotrzeć punktualnie co do sekundy, po prostu wsiadam w samochód. Nie nudzi Cię odpowiadanie wciąż na te same pytania? Czasami tak. I chyba nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jesteśmy tylko ludźmi. A słyszysz czasem pod swoim adresem, że jesteś „lanserem”, pozerem? Pewnie, że się zdarzyło, choć były to przypadki bardzo, bardzo rzadkie. Wiesz, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie opowiadał różne rzeczy za plecami, ale nie ma odwagi, by powiedzieć mi to w twarz. Kilka razy usłyszałem pod swoim adresem „pedał, pedał”. Nie wiem skąd im to przyszło do głowy? W takich sytuacjach zawsze reaguję, potrafię się postawić. Mówię wprost: jeśli coś ci się nie podoba, możemy wyjść załatwić to inaczej. Nie jestem i nigdy nie byłem człowiekiem konfliktowym, choć niestety czasami potrzebna jest stanowcza reakcja. Na szczęście z reguły wystarczą słowa. Po prostu doświadczasz zazdrości. Polak uwielbia nienawidzić drugiego za to, że mu się udało, odniósł sukces… I nie potrafimy, a może nie chcemy się z tego wyleczyć. Jest mi jednak przykro, bo ani woda sodowa nie uderzyła mi do głowy, ani też w żaden sposób się nie zmieniłem. Zbyt wiele w życiu przeszedłem, by stać się podatnym na takie emocje. Nikogo nigdy też nie prowokowałem, nie obrażałem. Pozostałem sobą. Nie chodzę nawet po modnych klubach, elitarnych lokalach, bo nie mam na to ani czasu ani ochoty. Za 10 lat widzisz siebie, jako… Szczęśliwego męża i ojca dwójki dzieci prowadzącego trzy, a może cztery szkoły tańca. Chciałbym też zacząć śpiewać. Nawiasem, oglądam sporo koncertów artystów łączących taniec ze śpiewem, głównie z nurtu r’n’b: Michaela Jacksona, Janet Jackson, Usher’a, Prince’a. Robią wrażenie i kusi mnie spróbować, tak jak oni. Naprawdę!Źródło: Życie Mysłowic

O Autorze

Redakcja

Inne posty tego autora

gazeta_myslowicka logo-tvmyslowice